Monday, March 5, 2007

Chiny i Rosja przeciw imperializmowi amerykańskiemu.

"Wielobiegunowy świat" i trzystronna gra w szachy


Neokonserwtyści w rządzie Bush’a, wierni nauce Trockiego, o „taktyce stosowania permanentnej wojny,” tym razem o demokrację, głosili do niedawna ostrzeżenia o „żółtym niebezpieczeństwie” i o tym jak Chiny są „potencjalnym wrogiem USA” i „zagrożeniem, które musi być unieszkodliwione.” Ostatnio jednak nastroje w Waszyngtonie się zmieniły i zamiast narzucać światu „globalne imperium USA” obecnie mówi się o „wielobiegunowym świecie.”
Zdarzeniem nadzwyczajnym jest fakt, że kongress w Waszyngtonie „zapobiegawczo” stwierdza, że Bush nie ma żadnego upoważnienia, do wydania rozkazu ataku na Iran, który to atak Izrael chce sprowokować. Tymczasem USA ugrzęzło w Iraku, ale jeszcze niedawno Bush groził użyciem broni nuklearnych przeciwko Iranowi.
Bush kiedyś powiedział prezydentowi Francji, że „zrozumiałby gdyby Izrael zbombardował bombami nuklearnymi Iran.” Kongress może protestować, ale nie może powstrzymać Busha przed atakiem na Iran, podczas gdy Bush twierdzi, że jest naczelnym wodzem w stanie wojny, i w tym celu propaguje on akcje policyjne przeciwko terrorystom, jako regularne działania wojenne.
Komitet zegara zagłady ludzkości („The Doomsday Clock” który działa od roku 1947) obecnie pod kierownictwem profesorem Sephen’a Hawking’a przesunął wskazówki tego zagara z siedmiu minut na pięć minut przed zagładą, według The Times z 18 stycznia, 2007 roku. Zmainy klimatyczne i zagrożenie środowisk zagrażają obecnie ludzkości tak jak i arsenały nuklearne.
„Jesteśmy na progu drugiej epoki nuklearnej oraz zmian klimatycznych. Dlatego naukowcy mają obowiązek informować publiczność i doradzać rządom o obecnym zagrożeniu ludzkości, które wymaga zlikwidowania arsenałów nuklearnych i zapobiegania dalszym zmianom klimatu.”
„The Doomsday Clock” jest pod nadzorem Bulletin of the Atomic Scientists. Zegar ten był przestawiany 17 razy w swojej 60cio letniej historji, ostatni raz kiedy USA skreśliło traktat rozbrojeniowy Start II i Anti-Ballistic Missle Treaty, co rozpoczęło nowy wyścig zbrojeń, bardzo lukratywny dla amerykańskiego przemysłu zbrojeniowego.
Natomiast Chiny zestrzeliły 11go stycznia, 2007, jeden z własnych satelitów szpiegowskich w orbicie, w ramach zdobywania technologji „oślepiania Ameryki,” ponieważ „co Ameryka widzi to może natychmiast zniszczyć.” Ameryka zakończyła tego rodzaju próby 22 lat temu. Nadal sytuacja jest taka, że Rosja może zniszczyć Amerykę w pół godziny, za cenę zniszczenia Rosji przez Amerykę w tym samym czasie.
Na tym tle próbny celny wystrzał rakiety z powierzchni ziemi niszczący satelitę w orbicie jest zagrożeniem systemów USA polegających na obserwacjach przez szpiegujące satelity w orbicie ziemskiej. Urzędowy komunikat Chin stwierdził, że Chiny zasadniczo popierają wyłącznie pokojowe używanie przestrzeni kosmicznej i są przeciwne jakiemu kolwiek wyścigowi zbrojeń. Rosja oficjalnie utrzymuje ,że ten niby celny strzał w satelitę jest fikcyjną plotką. Mimo tego generał Wjaczesław Fateyew powiedział, że strzał ten jest dowodem wysokiej technologjii sił zbrojnych Chin.
Waszyngton teraz uznaje wielobiegunowy świat i jeżeli chodzi o Chiny, to Ameryka chciałaby osłabić przymierze Chin z Rosją. Przymierze to jest spowodowane skreśleniem przez Bush’a traktatów rozbrojeniowych, zwłaszcza Start II i wynikłym z tej przyczyny wyścigiem zbrojeń. Naturalnie bystrzy stratedzy chińscy, chcą wykorzystać słabość USA w Iraku i w Afganistanie, w ramach swojej „startegji gry asymetrycznej” przeciwko kolosowi amerykańskiemu.
Nic dziwnego że rosyjski wice premier i minister obrony, Sergiej Iwanow, niedawno powiedział: „Świat zmienia się bardzo dynamicznie i zgrożenia zmieniają sie z szybkością kalejdoskopu. W czasie Zimnej Wojny wszystko było do przewdzenia i do zmierzenia. Był to raj, w porównaniu z dniem dzisiejszym.” Wtedy kompromisy i akomodacje były codziennym zajęciem dyplomatów w Sowietach i USA przeważnie kosztem innych narodów.
Dziś jest inaczej. Ciężka mgła owija niby „wielobiegunowy świat,” tak że szef wywiadu amerykańskiego, Żyd, nazwiskiem John Negroponte, obecnie wice minister spraw zagranicznych, stwierdził przez komisją senatu, 11go stycznia 2007, że faktycznie „Chiny dają pierwszeństwo dobrym stosunkom z USA i korzystają z globalizacji, dzięki swojej zdyscypliowanej i taniej robociżnie i tymsamym stabilizują północno-zachodnią Azję, jednocześnie poprawiając stosunki z Japonią i nie zagrażjąc atakiem w celu przyłączenia do Chin Tajwanu... Natomiast szybkie zbrojenie się Chin i modernizacja ich sił zbrojnych, są zrozumiałe ponieważ jest to zgodne z faktyczną potęgą Chin.”
Jest to zupełnie inny pogląd od opinii wypowiadanych przez zdymisjonowanego dziś ministra obrony USA, Donald’a Rumsveld’a, niedoszłego budowniczego imperium globalnego USA i hegemonii Izraela na Bliskim Wschodzie. Tymczasem Chiny nadal starają się utrzymać pokój, robić postęp gospodarczy i modernizować się przy jednoczesnej pokojowej współpracy z liberlanymi demokracjami, według oceny planistów grupy byłego sekratarza stanu George’a Shultz’a.
Planiści ci w ramach Projektu Princeton przypominają zalety polityki z czasów Zimnej Wojny wobec dzisiejszego napiętego rynku energetycznego, rosnącego anty-amerykanizmu na świecie i postępu globalizacji jak i eksportu produkcji z USA, do krajów tańszej robocizny.
Planiści ci zalecają bardziej welostronne i zdolne do szybkiego przystosowywania się podejście USA do polityki zagranicznej, w której przymus i preswazja muszą iść w parze w poszukiwaniu ze wspólnymi interesami innych państw, jako podstawy porozumienia. Zalecają oni unikania pogróżek, którymi wsławił się rząd Bush’a.
USA powinno kłaść większy nacisk na nadzieje ludzi, za pomocą pozytywnej wizji pszyszlości, a nie straszenie ludzi groźbami, w atmosferze wojny przeciwko terrorowi. Tak więc USA powinno być przykładem uczciwych i przejżystych rządów, gotowych do sprawdzianów, jako podstawa porządku międzynarodowego.
Projekt Princeton ostrzega, że trzeba być gotowym do szybkich decyzji w świecie posługującym się informatyką i natychmiastowym rozpowszechnianiu się widomości. Planisci Projektu Princeton uważają, że polityka USA w Azji ma opierać się na osi USA-Japonia, a potęga Chin ma być równoważona za pomocą wzmacniania Indji i innych państw azjatyckich jak i Austalji.
Ruan Zongze z Instytutu Studiów Międzynarodowych w Pekine podejrzewa, że plany te nadal zakładają przebudowę świata na modłę USA i amerykańskiej wersji demokracji opartej na chciwości i chęci dominownia innych, mimo zadłużenia USA i nieudanej polityki zmiany reżymów w innych państwach. Doprowadziło to do katastrofy w Iraku, gdzie pod amerykańską okupacją zginęło ponad 600,000 ludzi w zupełnie zdewastowanym kraju, w którym dziś wielu dobrze wspomina tyranię Saddama Husseina. Teraz zatrag USA z Iranem może spowodować chaos na całym Bliskim Wschodzie.
Ruan uważa, że USA powinno przyjąć strategję wycofywania się z Iraku, ale niestety niema łatwego wyjścia z obecnej katastrofy w Iraku. Chinom nie podobają się wystąpienia prezydenta Iranu, ponieważ Iran jest obecnie poważnie zagrożony atakiem osi USA-Izrael, który to atak może nawet zagrażać istnieniu Iranu. Jednocześnie rząd w Pekinie uważa, że Izrael nie ma silnych atutów. W czasie kiedy megalomania radykalnych sjonistów, kieruje polityką izraelską, to na długą metę, zagraża to istnieniu samego Izraela, o czem już w późnych latach 1940tych pisała Hannah Arendt.
Z powodu symbiozy ekonomicznej Chin z USA, mimo porażki USA na Bliskim Wschodzie, Chiny chcą dyplomatycznie pomóc Waszyngtonowi w Iraku i doprowadzić do stworzenia tam mandatu ONZtu. Negroponte mówi o silnym oporze stawianym USA przez Rosję, którą antagonizuje ekspansja NATO na wschód. Rosja otwarcie potępia egzekucję Saddama Husseina, czego Chiny nie robią. Chinom więcej niż Rosji zależy na dostawach paliwa z Iranu i wogóle Chiny nie chcą wzrostu cen paliwa. Natomiast Rosja jak wiadomo korzysta z takiego wzrostu cen i ma jedne z największych na świecie rezerwy obcej waluty w swoim banku centralnym.
Narazie eksport z Chin do USA kwitnie i Chiny są głównym wierzycielem USA i tym samym, Chiny w dużej mierze finansują gospodarkę USA. Chiny i Rosja oponują narzucaniu im hegemonji USA, ale są tak różnymi państwami, że ich nieoczekiwane zbliżenie się w przymierzu anty-amerykańskim, spowodowane jest bardzo ryzykownym wyścigiem zbrojeń nuklearnych, narzuconym przez USA.
Kiedyś Henry Kissinger ostrzegał o niebezpieczeństwach trzystronnej gry w szachy, w której układ dwu na jednego, może ulegać nagłym zmianom, na niekorzyść jednego z trzech graczy. Obecnie wielobiegunowy świat jest jeszcze bardziej niebezpieczny ponieważ sytuacja jest jeszcze bardziej zdradliwa niż w trzystronnej grze w szachy o której mówił Kissinger.
Tak więc Zimna Wojna była bez porównania mniej skomplikowana w rozgrywkach międzynarodowych, niż jest obecny stan wielobiegunowego świata, w którym Ameryka osłabiła się polityką kierowaną przez neokonserwatystów, działających według ideologji trockistów nawróconych na sjonizm.

http://www.pogonowski.com/display_pl.php?textid=554

Fundamentalizm amerykański zagrożeniem dla świata

Czy rzeczywiście USA jest przeznaczone do rządzenia światem?


Fundamentaliści protestantcy wychowani na Starym Testamencie przedstawiają około jednej trzeciej ludności USA. Według nich Bush jest narzędziem Opatrzności w walce przeciwko niewiernym, których trzeba pokonać i zabrać im dochody zwłaszcza z ropy naftowej i gazu ziemnego, żeby uniemożliwić im finansowanie terrorystów. Tego rodzaju sformułowania polituyki zagranicznej USA przedyskutowane są w artykule William’a Pfaff’a pod tytułem „Przeznaczenie: Nowy Kierunek dla Ameryki.” Na wstępie karykatura w New York Review of Books z 15go lutego, przedstawia gołego Busha, z zamkniętymi oczami, z trudem utrzymującego równowagę na krawędzi dużej wanny pełnej ropy naftowej, do której Bush szykuje się skoczyć z rękami złożonymi jak do modlitwy, jako fundamentalista protestancki. Fundamnetaliści protestanccy wierzą, że zwycięstwo Żydów nad Arabami jest konieczne dla powrotu Chrystusa na ziemię. Typowo dzieci fundamentalistów nazywane są imionami biblijnymi i w szkółkach przey soborach uczą się głównie Starego Testamentu, więc oswajane są od małego z zasadami „oko za oka, ząb za ząb.” Na rozprawach sądowych w USA często dopuszcza się do głosu poszkodowanych, przed wydaniem wyroku na oskarżonego.Megalomania amerykańska, podobna do żydowskiej, rozwinęła się zwłaszcza wśród purytanów, fundamentalistów protestanckich, mówiących o ich wyższości nad innymi, zwłaszcza nad katolikami. Bogactwo ma być nagrodą tych fundamentalistów za ich przyależność do ich sekt, które obecnie popierają Busha program na korzyść Iraela i przemysłu naftowego. Dziej się to pod preekstem „zniszczenia tyranji na świecie,” co fatycznie dzieje się drogą łamania prawa międzynarodowego, zapobiegawczych ataków na inne państwa, więzienie ludzi bez sądu i wymuszanie z nich zeznań za pomocą tortur. Postępowanie takie uzasadnia rząd Bush’a nadrzędną sytuacją USA na świecie. Przeznaczenie USA do odgrywania „specjalnej roli” w historji, w celu wypełniania specjalnych nakazów ma być spełniane za pomocą specjalnego uprzywilejowania, żeby USA odegrać swiją rolę wobec ludzkości, na podstawie swoich wyjątkowych wartości moralnych. William Pfaff natomiast uważa tę logikę fundamentalistów protestanckich o wyjątkowości USA za nonsens. Ciekawe jest, że w miarę upadku komunizmu, trockiści w Nowym Jorku, głównie Żydzi, zaczęli nawracać się na radykalny sjonizm i stworzyli ideologię neokonserwatyzmu, glogalnego imperium USA i wielkiego Izraela, jako hegemona od Nilu do Eufratu. Ideologia ta została przyjęta przez masy fundamentalistów protestanckich włącznie z George’m Bush’em obecnym prezydentem USA. Fiasko pacyfikacji i demokratyzacji Iraku przez wojska amerykańskie, jak też śmierć ponad 600,000 Irakijczyków, pod okupacją USA, powoduje dziś ostrą krytykę ideologji neokonserwatyzmu i wojny w Iraku.Japończyk z pochodzenia, z zawodu historyk, Francis Fukuyama był do niedawna gorliwym neokonserwatystą. Obecnie zmienił zdanie i pisze, że obecne plany ekonomiczne i polityczne USA opierają się na fałszywych i nie słusznie przypisywanych sobie przywilejach, oraz stwierdza on że amerykańska wiara w wyjątkowość USA, nie jest podzielana przez innych na świecie. Również uważa on za nonsens twierdzenie, że w Ameryce jest, nie osiągalny gdzie indziej, poziom intelektualny i sprawność.Prawdą jest że Amerykanie ustalili rząd republikański i tym dokonali przełomu w zachodniej cywilizacji, chociaż już przd nimi była republika holenderska, federacja szwajcarska i Polska Rzeczpospolita Szlachecka, zformalizowana w Uńji Lubelskiej w 1569 roku. Według Norman’a Davies’a w Europie były pionierskie i nowoczesne koncepty w Polsce 16to wiecznej. Składały się one z prawa każdego obywatela do kandydowania na głowę państwa w ogólnych wyborach („viritim”), na postawie pierwszej w Europie umowie społecznej, na zasadzie wolności osobiśtej, praw obywatelskich, wolności religijnej, samodzielności oraz zapobieganiu autorytatywnej władzy państwowej, jak też tworzeniu sie oligarchji. W 1630 roku nacja szlachecka liczyła milion obywateli, kilkakrotnie więcej, niż było wówczas pełnoprawnych obywateli w innych państwach europejskich jak też i po rewolucji amerykańskiej w USA. Zasada zgody opodatkowanych na wymiar podatków, była uznana prawnie w Polsce już w 1374 roku, a w Ameryce w drugiej połowie 18go wieku. Dobrze, że Amerykanie nauczyli się ze smutnego doświadczenia Polaków, żeby zastrzec prawo kandydowania na gółowę państwa, tylko dla ludzi urodzonych w Ameryce. Nic dziwnego, że polska kultura narodowa ma swe korzenie w masach wolnych obywateli w nacji szlacheckiej, która to nacja, była wyjątkiem w Europie w końcu średniowiecza i od początku czasów nowożytnych do międzynarodowej zbrodni rozbiorów, która to zbrodnia była pogwałceniem Traktatu w Westfalji z 1648 roku.W lecie 2005 Condoleezza Rice, obecnie sekretarz stanu USA, powiedziała w Londynie, zgodnie z przekonaniami neokonserwatystów, że nadszedł czas, żeby odrzucić zasadę równowagi suwerennych państw, według Traktatu w Westfalji z 1648 roku, ponieważ na tej zasadzie oparty jest ONZ. Jakoby organizacja ta nie działa dobrze, bo składa się jednoczesnie, tak z ważnych jak i mało ważnych na świecie państw, według pani Rice. Według rządu Bush’a, ONZ powinno być zastąpione przez koalicję liberalnych demokracji, pod przywództewm USA, zgodnie z ideologją neokonserewatystów, którzy są rozgoryczeni brakiem zgody ONZ, na najazd USA na Irak.Wcześniej w USA szerzł się mit o przeznaczeniu USA do rządzenia kontynentem amerykańskim, po podboju Meksyku do rzeki Rio Grande i aneksacji przez USA Kalifornji i innych stanów zachodnich. W czasie interwencji USA w Pierwszej Wojnie Światowej, w 1917 roku przeydent Wilson powiedział, ze USA są wyznaczone przez Opatrzność do wskazania Europie drogi do wolności narodów. Była to wypowiedż przyjazna dla Polaków którzy ogłosili niepodległość po ponad stu latach niewoli.Obecnie neokonserwatywny rząd Bush’a gwałci zasady sformułowane przez architekta polityki USA w czasie Zimnej Wojny, George’a Kennan’a, który napisał, że zawsze USA powinno postępować zgodnie ze swoim znaczeniem, a jednocześnie okazywać wielkoduszność w stosunkach tak z małymi państwami jak i w mało ważnych sprawach. USA poowinno postępować rozsądnie, konsekwentnie i szlachetnie w stosunkach z wielkimi państwami i w ważnych sprawach, w sposób uprzejmy i umiarkowany w oficjalnych wystąpieniach, zawsze mając na myśli ineresy własne na długą metę.Usa powinno dla reszty świata świecić przykładem uczciwości, tak żeby amerykańska cywilizacja była przykładem przyzwoitości, ludzkiego nastawienia do innych i sukcesu w stosunkach między własnymi obywatelami. Poglądy te George Kennan sformułował w 1993 roku, w książce „Osobista i Polityczna Filozofia” (wydanej przez Norton’a, strony 64, 65, 201, 223, 224). William Pfaff pyta co dziś zagraża USA? Ani Rosja ani Chiny, nie zagrażają bezpieczeństwu państw zachodnich sądząc według postępowania ich rządów, w przeciwieństwie do neokonserwatystów w Waszyngtonie. Zapotrzebowanie na paliwo i surowce można załatwić drogą pertraktacji dyplomatycznych, a nie gróźb pod adresem Iranu, Rosji lub Chin. Faktycznie sprawa technologji paliwa podlega rozwojowi technologji i stałym zmianom. Jednoczśnie prawie nikt nie wierzy w ogólno-światowy spisek tych którzy „nienawidzą wolności.”W Europie sprawa terroryzmu widziana jest w ramach porządku wewnętrznego, oraz ostrożnego postępowania policji, przy jednoczesnym kryzysie wewnętrznym w kulturze islamu. Problemów islamu ani interwencja USA i tymbardziej interwencja Izraela nie jest w stanie doprowadzić do równowagi. Jest wręcz przeciwnie, jak to widzimy w tragedji Iraku i groźbie zniszczenia Iranu. Trzeba paniętać, że największymi terrorystami na Bliskim Wschodzie byli i są radykalni sjoniści, powodowani chorą megalomanią wyższości Żudów nad innymi. Niestety znajdują oni wspólny interes z neokonserwatystami i kompleksem wojskowo- przemysłowym w USA. Pfaff zaleca zaprzestanie zbrojnych interwencji i na ich miejsce wprowadzenie umiaru, dobrego rozeznania o co chodzi w konfliktach na styku zachodniej cywilizacji i islamu. Jeżeli głownym celem USA jest rozbudowa pozycji siły i kontrola paliwa, pod płaszczykiem przeznaczenia USA przez opatrność do rządzenia światem, to taka polityka zagraża istnieniu naszej cywilizacji i grozi tragedią zniszczenia nuklearnego.

http://www.pogonowski.com/display_pl.php?textid=563

Chiny i Rosja gwarantem bezpieczeństwa energetycznego Polski.

Ekonomiczne siły kształtujące dzisiejszy świat


Wzrost potęgi gospodarczej Chin i Indji widać w rosnącym zapotrzebowaniu ich na surowce na rynku światowym, z czego korzystają głównie kraje, bogate w surowce, jak Brazylja i Rosja. Teraz Indie obok Chin odgrywają ważną rolę na froncie walki o paliwo w czasie kiedy oś USA-Izrael szuka pretekstu do zaatakowania Iranu, który mimo tego, że ma powiązania gospodarcze z Rosją, Chinami i Indiami jest jednym z główych kandydatów do „zmiany reżymu" przez neokonserwatywny rząd Bush'a, w ramach budowania globalnego imperium USA i hegemonii wielkiego Izraela „od Nilu do Eufratu."
W dniach 6 i 7 lutego 2007, minister spraw zagranicznych Indji Pranab Mukherdżi odwiedził Teheran pięć dni po ostrzeżeniu senatu USA w Waszyngtonie przez Zbigniewa Brzezińskiego, że rząd Bush'a stara się zainscenizować prowokację do wojny USA przeciwko Iranowi.
Mimo napiętej sytuacji Mukherdżi twardo stwierdził, że Indie są przeciwne użyciu siły wojskowej przeciwko Iranowi i że sprawa elektrowni nuklearnych Iranu, powinna być uregulowana w ramach traktatu o nierozpowszechnianiu broni nuklearnych przez Międzynarodową Agencję Energji Atomowej przy ONZcie.
Indje popierają budowę rurociągu przez Pakistan do Indji i podpisały kontrakt z Iranem na 25 lat na dostawy skroplonego gazu ziemnego. Żyd węgierski, sjonista i członek komisji spraw zagranicznych kongresu w Waszyngtonie, Tom Lantos, napiera na Indje i wypomina fakt, że USA zawarło z Indiami układ pomocy w budowie elektrowni nuklearnych.
Faktycznie USA konkuruje z Rosją w sprawie dostaw do Indji urządzeń nuklearnych wartości 80 miliardów dolarów. Jednocześnie sprawa ta jest ważna przy obecnym tworzeniu się systemu bezpieczeństwa w Azji. Była ona poruszana przez Putina w New Delhi 25-26 stycznia 2006, w ramach koopercja Indji z Rosją, w sprawach dostaw paliwa i utworzenia „strategicznego partnerstwa" między tymi państwami, według premiera Indji Manmohan'a Singh'a. Powiedział on, że Rosja jest globalnym przywódcą w sprawach dostaw paliwa i dlatego Indie chcą mieć kontrakty a Rosją, zwłaszcza w sprawie rurociągu gazu ziemnego z Iranu przez Pakistan do Indji.
Ostatnio, prezydent Pakistanu Pervez Musharraf był w Teheranie i konferował z prezydentem Iranu Mahmud'em Ahmadinedżad'em, w sprawie szybkiego rozpoczęcia przez Rosjan budowy tego rurociącu, kluczowego dla rynku w południowej Azji, w której niedługo mogą działać rosyjskie stacje obsługi, tak w Pakistanie jak i w Indiach. Stacje te wkrótce po uruchomieniu przyniosą obrót wartosci 40 miliardów dolarów w samych Indiach, z rurociągu budowanego kosztem 7 miliardów dolarów.
Iran ma rezerwy gazu ziemnego około 28,000 miliardów metrów sześciennych z których produkcja rośnie 10% rocznie i w samym Iranie produkcja ta daje sto miliardów metrów sześciennych na użytek wewnętrzny, włącznie z pompowaniem 40 miliardów metrów kubicznych gazu w złoża produkujące ropę naftową, jako wtórny odzysk czyli „secondary recovery."
Indie obawiają się konkurencji Europy w zakupach gazu z Iranu, zwłaszcza, że Europie grozi brak paliwa już w 2016 roku, mimo zwiększenia importu z Rosji. Kilka dni temu Indje podpisały zamówienie na kilkadziesiąt rosyjskich samolotów myśliwskich, odrzucając ostentacyjnie oferty amerykańskiego przemysłu zbrojeniowego i tym samym wykazując odporność na presję amerykańską.
Wobec presji osi USA-Izrael, Iran szuka poparcia w Rosji i wspólnie planuje dystrybucję gazu ziemnego w przyszlości. Naczelny ajatola Iranu, Ali Khamenei, proponował 28go stycznia 2006, założenie wspólnego z Rosją kartelu na sprzedaż gazu ziemnego, ponieważ obecnie jest „punkt zwrotny" w strategicznej kooperacji Iranu z Rosją.
Jak wiadomo Rosja ma 27% a Iran ma 15% światowych rezerw gazu ziemnego, co daje im silną pozycję strategiczną i możliwość stworzenia uporządkowanego rynku paliwa w Azji. Chiny mają plany w ciągu 20 lat powiększyć swój system rurociągów z 24,000 km. do 36,000 km. do 2010 roku i są zainteresowane budową rurociągu z Iranu przez Pakistan i Indie do Chin.
Indie mogą spodziewać się bardzo powolnego wzrostu produkcji elektryczności z elektowni nuklearnych, budowanych z pomocą USA. Indje starają się o paliwo z Iranu podczas gdy USA zachęca Europę do starania się o paliwo z regionu morza Kaspijskiego.
Indie i Rosja są przeciwne agresywnej polityce osi USA-Izrael przeciwko Iranowi, ponieważ atak na Iran miałby katastrofalne skutki na dostawy paliwa do Indji i innych krajów w razie wybuchu walk w Zatoce Perskiej, z której co dziennie idzie na rynek międzynarodowy około 25% całego paliwa używanego ma świecie.
Tak więc podczas gdy USA chce używać Indji jako „przeciw-wagi przeciwko Chinom," Rosja popiera porozumienie Indji z Chinami, żeby spokojnie rozwinąć zyskowną przedaż paliwa w Azji, jak też importu nietylko paliwa ale i innych surowców z Rosji i z Brazylji, która już jest bardzo ważnym producentem płodów rolniczych takich jak soja i kukurydza.
Kraje takie jak Meksyk lub Polska głównie mają dochód z płacy za pracę i zmuszone są do eksportu swojej sily roboczej i „brain drain" czyli „drenowania ich mózgów," na rzecz obcych krajów, a jednocześnie kraje te nie korzystają w pełni jako eksporterzy z ekspansji ekonomicznej Chin i Indji. Przyszły rozwój państw takich jak Polska i Meksyk jest związany z losem słabnącej superpotęgi amerykańskiej.
Fiasko rabunku ropy naftowej z Iraku jak i trudności spacyfikowania tego kraju, powoduje osłabienie USA i ułatwia porozumienia takich państw jak Brazylia, Rosji, Indie i Chiny, które w tej sytuacji mają większą swobodę działania i mogą swobodniej oprzeć wymianę handlową na długoterminowych kontraktach i układach wspólnej obrony poza kontrolą USA.

http://www.pogonowski.com/display_pl.php?textid=567

Zdrada interesów państwa polskiego na rzecz interesów USA

Dwukrotne zagrożenie nuklearne Polski


Pierwsze poważne zagrożenie zniszczeniem nuklearnym Polski przez amerykańskie pociski nuklerane, miało miejsce w czasie Zimnej Wojny, we wczesnych latach siedemdziesiątych. Wtedy na kontynencie europejskim Związek Sowiecki posiadał kolosalną przewagę nad USA i NATO, tak w liczbie czołgów bojowych, jak i w liczebności armii sowieckiej, oraz armii innych członków Paktu Warszawskiego. Logiczną konsekwencja tej sytuacji strategicznej w Europie było planowanie przez Amerykanów użycia broni nuklearnych w formie min, pocisków artyleryjskich i rakiet średniego zasięgu.
Tak więc wówczas broń atomowa stała w pogotowiu, aby zatrzymać sowiecką ofensywę jak i zdewastować tyły wojsk sowieckich, atakujących Zachodnią Europę. Celem amerykańskich eksplozji atomowych w Polsce miało być stworzenie strefy skażonej, która stałaby się radioaktywną barierą, nie do przebycia, między Związkiem Sowieckim i Europą Zachodnią.
Zniszczenie terenu Polski i jednoczesne nie naruszanie oficjalnego terytorium Związku Sowieckiego, dawało możliwość rokowań w celu powstrzymania wymiany morderczych salw nuklearnych między USA i USSR, kosztem wstępnego zniszczenia Polski. Taki jest sens opisu sytuacji strategicznej w książce "A Secret Life" Benjamina Weisera (Public Affairs, New York, 2004) o pułkowniku Ryszardzie Kuklińskim, zmarłym w Tampie na Florydzie w 2004 roku.Weiser relacjonuje swoje rozmowy z pułkownikiem Kuklińskim i pisze o 400 do 600 amerykańskich pociskach nuklearnych, które wycelowano w Polskę, w celu odcięcia sił na terenach sowieckich, od ich frontu zachodniego. Miało to Sowietom uniemożliwić kontynuowanie ataku na Europę Zachodnią, przez niedopuszczenie do walki dalszych wojsk Paktu Warszawskiego. Wówczas 95 procent sowieckich sił atakujących, składających się z tysięcy czołgów oraz pojazdów, musiało przejechać przez Polskę w drodze do Niemiec Zachodnich, Francji, Belgii, Holandii i Danii.
Sąd Najwyższy w Warszawie nakazał w marcu 1995 roku specjalną rewizję sprawy kary śmierci pułkownika Kuklińskiego, ponieważ działał on "wobec siły wyższej z patriotycznych powodów." Natomiast Adam Michnik i jego Gazeta Wyborcza, jak zawsze posłuszni interesom komunistów i Żydów, nie chcieli uznać opini Sądu Najwyższego i nazywali pułkownika Kuklińskiego „zdrajcą, któremu może trzeba wybaczyć.” Wówczas tak jak później w sprawie Jedwabnego i miliardowych roszczeń żydowskich, Michnik i jego gazeta wypowiadają się po stronie interesów wrogów Polski.
Natomiast obecnie Polska jest pod presją żeby zgodzić się na wyrzutnie rakiet USA w ramach „Tarczy Przeciw Pociskom Balistycznym." Richard L. Garwin napisał artykuł "Dziury w Tarczy Przeciw Pociskom Balistycznym" ("Holes in the Missle Shield") w listopadowym wydaniu (2004) miesiecznika SCIENTIFIC AMERICAN. Garwin wcześniej opublikował w 1968 roku artykul "System Obrony Przeciw Pociskom Balistycznym" i znowu wraca do tego tematu, poniewaz Bush ogłosił, że pierwsza faza "Tarczy Przeciw Pociskom Balistycznym" jest gotowa do zainstalowania przez MDA (Missile Defense Agency).
Żeby mieć "Tarczę Przeciw Pociskom Balistycznym" Bush musiał zerwac 30to letni traktat przeciw pociskom balistycznym. Przeciw zerwaniu tego traktatu protestowali prawie wszyscy czlonkowie ONZetu. Garwin uważa, że "Tarcza Przeciw Pociskom Balistycznym" nietylko destabilizuje świat, ale wogóle jest konceptem nie realnym.
Główną słabością tego systemu jest fakt, że strona atakujaca może wysłać w tym samym pocisku fałszywe głowice, które pocisk obronny nie jest w stanie odróżnić od głowicy z bombą nuklearną. W ten sposob strona atakująca może szybko zniszczyć wszystkie pociski obronne. Dlatego wszyscy prezydenci USA począwszy od Eisenhowera starali się o zawarcie sprawdzalnych układów rozbrojeniowych i wielu znawców problmu zagrożeń ludzkości w epoce nuklearnej jest oburzona na postępowanie Bush’a w tej sprawie.
Postęp w kontrolowaniu rakiet w locie daje rownież możliwość takiej zmiany kierunku lotu, żeby atakujący pocisk wyminął pociski obronne. Obrona mogła by być bardziej skuteczna gdyby atakujacy pocisk można by trafić w krótce po odpaleniu go. Dlatego USA chce ustawić wyrzutnie pocisków anty-rakietowych dookoła Rosji i Chin, które to wyrzunie natychmiast stają się celem zapobiegawczego nuklearnego bombardownia. Jednocześnie nowe rosyjskie typy rakiet SS-27 i Buława wznoszą się w 130 sekundy po odpaleniu poza zasięg amerykańskich pocisków antyrakietowych.
Miejmy nadzieję, że nie jesteśmy u progu ponownych eksplozji nuklearnych, którymi Polska będzie zagrożona, jeżeli zgodzi się na instalowanie amerykńskich wyrzutni na swoim terytorium. Jest ironią losu że za czasów pułkownika Kuklińskiego, Polsce groziły amerykańskie bomby nuklearne z powodu działań Sowietów, a obecnie planowane inatalacje amerykańskie w Polsce, jeżli będą zrealizowane, to staną się powodem zagrożnia Polski bombami nuklearnymi Rosji, jak również stosowaniem przez Rosję handlowych sankcji karnych przeciwko Polsce na dostawy żywności, etc.
Pretekst wyrzutni amerykańskich w Polsce jakoby przeciwko Iranowi był odrzucony przez Putina 1go lutego 2007, kiedy wykpił on ten pretekst twierdząc, że krzywe balistyczne pocisków średniego zasięgu posiadanych przez Iran są dobrze znane i wyrzutnie w Polsce i Czechach wywołają właściwą reakcję Rosji: „będzie ona asymetryczna, ale będzie bardzo skuteczna.”
Rosja chce paktu o nieagresjii z USA, gwarantującego równowagę arsenałów nuklearnych. Dostawy z Rosji systemu obrony przeciwlotniczej (Tor-M1) do Iranu w grudniu 2006 za cenę 700 milionów dolarów, były dokonane w rekordowym czasie. „USA ugrzęzło w Iraku i nie wie jak się wycofać... Zadaniem Rosji, Europy wraz z Chinami i Indiami jest stworzenie stabilinego porządku świata...Dochód narodowy brutto Chin i Indji razem wziętych, już jest większy od USA, podczas gdy te kraje rozwijają się dwa i pół raza szybciej niż Stany Zjednoczone ” powiedział Jewgeni Primakow.
Polacy powinni pozbyć się iluzji i pamiętać jak byli zdradzeni przez USA w Teheranie na rok przed Powstaniem Warszawskim i oszukani w sprawie kontraktów odbudowy Iraku. Polacy nie mogą spodziewać się od Waszyngtonu rządzonego przez neokonserwatystów i zdominowanego przez sjonistów oraz popierającego żydowski ruch roszczeniowy, spełniania przez USA jakichkolwiek obietnic. Polsce grozi dziś takie same traktowanie jakie Polska doświadczyła w przeszłości jak i niekończące się roszczenia żydowskie, które obecnie przekraczają 60 miliardów dolarów.

http://www.pogonowski.com/display_pl.php?textid=568

Tarcza antypolska - antypolska polityka rządu polskiego.

O ile część "azjatycka" tarczy nie wywołała żadnej polemiki, w przypadku jej elementu „europejskiego” jest inaczejRosja sprzeciwia się rozmieszczaniu amerykańskich wyrzutni w pobliżu swoich granic. I choć Waszyngton tłumaczy, że europejski element tarczy antyrakietowej ma stanowić ochronę przez zakusami Iranu, Moskwa dostrzega w nim zagrożenie dla swego bezpieczeństwa.Decyzja nie została jeszcze potwierdzona, ale według dobrze poinformowanych źródeł to w Polsce Stany Zjednoczone zbudują bazę – trzeci element ich tarczy antyrakietowej. Ma się w niej znaleźć 200 oficerów amerykańskich, a mogłaby być gotowa do działania pod koniec tego dziesięciolecia. Waszyngton najprawdopodobniej poinformuje o tym po szczycie NATO w Rydze, przewidzianym na 28-29 listopada.Wymieniane są cztery miejsca, gdzie mogłaby powstać baza pocisków antyrakietowych. Pierwsze znajduje się w pobliżu Rzeszowa na południowym wschodzie kraju. Podobno nie zostało zaakceptowane przez Amerykanów. Drugie jest wysunięte dalej na wschód, leży w połowie drogi między Lublinem i Białymstokiem, blisko granic Białorusi i Ukrainy. Trzecie, na północ od Olsztyna, jest najbliższe rosyjskiego Obwodu Kaliningradzkiego. Czwarte, ostatnio często wymieniane, usytuowane jest niedaleko wybrzeża Bałtyku, na północny zachód od Gdyni, w strefie, gdzie niegdyś miała powstać elektrownia jądrowa.Poza Polską brano pod uwagę jeszcze kilka innych krajów, zwłaszcza Czechy i Węgry. Wiele sygnałów wskazuje jednak na to, że dyskusje podjęte z Warszawą w 2002 roku zakończyły się porozumieniem. Władze polskie postawiły wstępne warunki, a teraz prawdopodobnie uzyskały gwarancje w sprawach finansowych i technologicznych związanych z tym projektem. Polska ze swej kieszeni ma pokryć tylko koszty funkcjonowania bazy i zostałaby upoważniona do wykorzystywania niektórych technologii do celów cywilnych. Warszawa chciałaby mieć wpływ na decyzje w przypadku, gdyby rakiety były przechwytywane nad polskim terytorium, w tej sprawie jednak nie otrzymała dotychczas od Amerykanów żadnej odpowiedzi.Amerykańska tarcza antyrakietowa jest wielkim systemem składającym się z sieci radarów wykrywających, z centrum dowodzenia w Kolorado i trzech baz przechwytywania rakiet. Dwie z nich już istnieją: w bazie lotniczej Vandenberg w Kalifornii i w Fort Greely na Alasce, a przeznaczone są do odparcia ataku z Korei Północnej. Również w Japonii Pentagon rozmieścił rakiety Patriot dla obrony sił amerykańskich stacjonujących w regionie oraz radar ostrzegający i krążownik rakietowy Aegis. Natomiast w celu obrony przed zagrożeniem pochodzącym z Bliskiego Wschodu, a dokładniej z Iranu, Amerykanie przewidzieli trzeci element tej tarczy, usytuowany tym razem w Europie.Miejsce pod bazę wybrane w Polsce będzie pierwszym tego rodzaju. Mają je uzupełniać radary alarmowe w Wielkiej Brytanii i na Grenlandii. Wymienia się również Turcję i Rumunię jako miejsca lokalizacji systemów wykrywania. Pod koniec sierpnia generał Henry Obering, dyrektor amerykańskiej Agencji Obrony Rakietowej podał do wiadomości, że obiekt europejski będzie mniejszy niż obiekt w Fort Greely, wyposażony obecnie w jedenaście rakiet przechwytujących. W przyszłości ma ich być czterdzieści.O ile część "azjatycka" tarczy nie wywołała żadnej polemiki, w przypadku jej elementu "europejskiego" jest inaczej. Stanowi on główny temat rozmów podczas obecnej wizyty w Warszawie rosyjskiego ministra spraw zagranicznych Siergieja Ławrowa. Moskwa źle znosi amerykańską aktywność w swoim bliskim sąsiedztwie (np. na Ukrainie i w Gruzji). Irytuje ją, że nie została poinformowana o projekcie bazy antyrakietowej w Polsce.Rosja uważa, że zobowiązania podjęte podczas tworzenia Rady NATO-Rosja, zawierające warunek informowania jej o wszelkich zmianach doktryny wojskowej, nie zostały dotrzymane. Mimo uspokajających zapewnień polskich przywódców, zdaniem których "decyzja o tarczy nie jest w najmniejszym stopniu skierowana przeciwko Rosji", Moskwa skłonna jest potraktować decyzję o budowie bazy antyrakietowej w Polsce jako posunięcie o charakterze ofensywnym, co byłoby sprzeczne z klauzulą dotyczącą przyjęcia nowych krajów do Paktu Atlantyckiego."Nie możemy liczyć wyłącznie na deklaracje stwierdzające, że obrona rakietowa Stanów Zjednoczonych i NATO nie jest skierowana przeciwko Rosji" – oświadczył rzecznik Ławrowa. Już na początku września szef sztabu armii rosyjskiej, generał Jurij Bałujewski skrytykował amerykański projekt. Jego zdaniem "może on doprowadzić do rozbudowy w pobliżu rosyjskiej granicy systemów, które mogą naruszyć równowagę między rosyjskimi i amerykańskimi arsenałami strategicznymi". Protesty Rosji, grożącej podjęciem "odpowiednich środków", już skłoniły Amerykanów do wycofania się z lokalizacji polskiej bazy w miejscach położonych najbardziej na wschód i opowiedzenia się za umieszczeniem jej nad Bałtykiem.Amerykańska tarcza przeciwrakietowa może wywołać napięcia wewnątrz samego Paktu Atlantyckiego, który miał na widoku podobny projekt. Jego ocena została przedłożona w maju Radzie Północnoatlantyckiej. Zdaniem ekspertów tarcza amerykańska i tarcza NATO technicznie się uzupełniają. Ale związane z tym zaangażowanie ogromnych środków finansowych może spowodować napięcia polityczne.

http://wiadomosci.onet.pl/1363929,2677,kioskart.html?drukuj=1

Polityka zagraniczna Kaczyńskich upokorzeniem dla obywateli polskich.

Po dojściu Kaczyńskich do władzy pojawiają się coraz większe zgrzyty w stosunkach polsko-niemieckich
Działania braci Kaczyńskich osłabiają porozumienie polsko-niemieckie i wzbudzają niepotrzebne emocje w społeczeństwach obu państw.W swojej polityce zagranicznej rząd w Warszawie zdaje się nie zauważać, że nastawienie Polaków do Niemców jest coraz lepsze. Dwa lata po przystąpieniu kraju do Unii Europejskiej "polityka historyczna” dyktuje rytm polskiej dyplomacji. Płynie ona pod prąd.W Opolu, spokojnym mieście na Śląsku, głównym skupisku mniejszości niemieckiej w Polsce, modne ostatnio w Warszawie antyniemieckie wystąpienia obudziły przykre wspomnienia. – Przywodzi mi to na myśl stare śpiewki z czasów PRL, obwiniające Niemcy o całe zło świata – mówi przedstawiciel mniejszości niemieckiej w Sejmie, poseł Henryk Kroll. Zainicjowane po upadku komunizmu pojednanie polsko-niemieckie ledwo dyszy od momentu dojścia do władzy braci Kaczyńskich.Po sprawie niemiecko-rosyjskiego gazociągu na dnie Bałtyku i niemieckim projekcie utworzenia Centrum Przeciwko Wypędzeniom pojawiły się nowe kwestie sporne i wywołały całą serię utarczek. Angela Merkel powstrzymała się od odpowiedzi na inwektywy polskiego rządu, porównującego przyszły gazociąg do paktu Ribbentrop-Mołotow czy też oskarżającego Berlin, że chce "na nowo pisać historię, aby uczynić Niemcy główną ofiarą II wojny światowej". Za to prasa niemiecka nie odmówiła sobie okazji do kpin, nazywając Lecha Kaczyńskiego "kartoflem" i proponując zastąpienie papieża Benedykta XVI mumią Jana Pawła II. Nieporozumienie wydaje się głębokie, tak jakby w niepamięć poszło poparcie udzielane przez Niemcy ruchowi Solidarność w latach 80. czy też ich rola "adwokata" w sprawie przyjęcia Polski do Unii Europejskiej.Mimo istnienia wielu wspólnych fundacji politycznych ponad 500 współpracujących ze sobą miast partnerskich i pomimo wymiany gospodarczej, w której Niemcy są najważniejszym partnerem handlowym Polski, napięcia między obu rządami są coraz większe. Najnowszy spór dotyczy polskiej mniejszości w Niemczech, która zdaniem Jarosława Kaczyńskiego jest ofiarą przymusowej asymilacji.– Premier ostro skrytykował wyroki w sprawach rozwodowych wydane przez dwanaście niemieckich sądów, zakazujące polskim rodzicom z małżeństw mieszanych rozmawiania z dziećmi po polsku – mówi Henryk Kroll. – Próbuje w ten sposób przeprowadzić analogię pomiędzy mniejszością niemiecką w Polsce i polską społecznością w Niemczech. Ale zapomina przy tym, że ta ostatnia składa się głównie z emigrantów zarobkowych z lat 90., podczas gdy korzenie mniejszości niemieckiej w Polsce sięgają wielu wieków.W grudniu oliwy do ognia dolało wniesienie do sądu sprawy przez Powiernictwo Pruskie, stowarzyszenie skupiające Niemców wypędzonych po II wojnie światowej i ich spadkobierców. Do Europejskiego Trybunału Praw Człowieka złożono dwadzieścia dwa pozwy o odszkodowania za majątki skonfiskowane przez polski reżim komunistyczny. Inicjatywa, postrzegana w Warszawie jako prowokacja, wywołała gwałtowną reakcję Anny Fotygi, ministra spraw zagranicznych. Zażądała ona renegocjacji polsko-niemieckiego Traktatu o dobrym sąsiedztwie i przyjaznej współpracy, podpisanego w 1991 roku.– Ma to na celu przekonanie niemieckiego rządu do przejęcia finansowych zobowiązań za żądania wypędzonych – wyjaśnia dziennikarz Adam Krzemiński. – Ale chodzi o dużą sumę i Berlin odmówił. Przedstawiciel ministra spraw zagranicznych ds. współpracy polsko-niemieckiej, Mariusz Muszyński nie wahał się porównać Angeli Merkel do Poncjusza Piłata. Te idiotyczne kłótnie niepokoją jednak Ryszarda Donitzę, dyrektora biura Towarzystwa Społeczno-Kulturalnego Niemców na Śląsku, ponieważ wzbudzają niepotrzebne emocje. – Czasy ostracyzmu należą do przeszłości, ale uprzedzenia nacjonalistyczne są bardzo żywotne – mówi Donitza. Wiele osób, zwłaszcza piastujących ważne stanowiska, wciąż obawia się przyznać do niemieckiego pochodzenia.Podczas spisu powszechnego w 2002 roku ponad połowa Niemców w Polsce wolała zadeklarować się jako Ślązacy. W kampanii prezydenckiej Lech Kaczyński usiłował zdyskredytować swego rywala, liberała Donalda Tuska, ujawniając, że jego dziadek był żołnierzem Wehrmachtu. Dwa lata po przystąpieniu Polski do Unii Europejskiej "polityka historyczna" dyktuje rytm polskiej dyplomacji, płynącej pod prąd.Również sprawa gazociągu obudziła stare demony. – Niemcy zawsze prowadziły politykę mocarstwową – stwierdza Mariusz Muszyński. – Teraz znów porozumiały się z Rosją, aby potwierdzić swoją hegemonię. Budowa tego gazociągu doprowadzi do niemiecko-rosyjskiej dyktatury na rynku gazu. – Tak jak dawny reżim komunistyczny – mówi z kolei Adam Krzemiński – Kaczyńscy mają konfrontacyjną koncepcję stosunków polsko-niemieckich, co wpływa na podsycanie ich eurosceptycyzmu. Ta wynikająca z fascynacji przeszłością wizja stosunków międzynarodowych kryje także kalkulacje polityczne. Kaczyńscy mają nadzieję, że karta antyniemiecka będzie służyć ich interesom wyborczym. To krótkowzroczność. W dodatku kłótnie powodują utratę wiarygodności Polski na arenie międzynarodowej, podczas gdy badania opinii publicznej wykazują, że obraz Niemiec w oczach Polaków stale zmienia się na lepsze.
http://wiadomosci.onet.pl/1395546,2677,kioskart.html?drukuj=1

Rosja i Chiny przeciw NATO, a Polska?

W miarę ochładzania się stosunków z USA i NATO rosyjskie dowództwo wojskowe podejmuje próby związane z utworzeniem własnego bieguna siły, przede wszystkim w Azji - twierdzi rosyjska "Niezawisimaja Gazieta". Starania Rosji są ukierunkowane na stworzenie sojuszu wojskowego z Chinami. Zdaniem gazety, potencjalnym przeciwnikiem tego sojuszu byłyby Stany Zjednoczone i NATO. Miałyby o tym świadczyć planowane w bieżącym roku ćwiczenia zakładające także możliwość konfliktu nuklearnego."Niezawisimaja Gazieta" zwraca uwagę, że dowódca rosyjskiego sztabu generalnego Jurij Bałujewskij w niedzielę uda się z wizytą roboczą do Chin, a równo miesiąc po nim ma tam pojechać nowy minister obrony Anatolij Sierdiukow. Nieprzypadkowo na cel pierwszej zagranicznej wizyty nowego szefa rosyjskiego ministerstwa obrony został wybrany kraj, który jest głównym partnerem wojskowym Rosji poza przestrzenią posowiecką. Planowane jest spotkanie przedstawicieli władz rosyjskich z wiceprzewodniczącym centralnej rady wojskowej ChRL, chińskim ministrem obrony i szefem sztabu generalnego. Głównym tematem rozmów będą międzynarodowe manewry wojskowe "Misja Pokojowa 2007", które odbędą się w połowie lipca w obwodzie czelabińskim na poligonie czebarkulskim. O ich wadze ma świadczyć m.in. obecność na nich prezydenta Rosji Władimira Putina oraz prezydenta Chin Hu Jintao.W manewrach w Czebarkule mają uczestniczyć lotnictwo, oddziały desantowe, czołgi i artyleria. Jednak czymś nowym jest możliwość użycia przez hipotetycznego przeciwnika broni jądrowej... "Jeżeli ten punkt ćwiczeń zostanie zrealizowany, to można jednoznacznie uważać, że tym domniemanym przeciwnikiem są USA i NATO, gdyż terroryści nie posiadają głowic jądrowych" - twierdzi "Niezawisimaja Gazieta". Po raz pierwszy również chińskie jednostki wojskowe biorące udział w manewrach muszą być wyposażone w technikę bojową wyprodukowaną u siebie w kraju - czołgi i pojazdy opancerzone BTR-96 oraz najnowsze myśliwce Chengdu J-10.Zdaniem rosyjskiej gazety, Moskwa planuje w ten sposób wciągnąć Pekin do sojuszu wojennego. "Wizyta Bałujewskiego jest swego rodzaju drażnieniem USA" - uważa gazeta. "Jednak Pekin przejawia tradycyjną ostrożność w tej sprawie" - zastrzega.W planowanych na drugą połowę lipca manewrach "Misja Pokojowa 2007" mają wziąć udział żołnierze z Rosji (3 tys.), Chin (3 tys.), Kazachstanu, Uzbekistanu i Tadżykistanu (po 100 osób) oraz z Kirgizji (30 osób). Rosja chce połączyć te manewry z ćwiczeniami Umowy o Bezpieczeństwie Zbiorowym - co oznaczałoby wspólne manewry sił państw byłego Związku Sowieckiego i Chin. Pekin jednak sprzeciwił się temu, tłumacząc, że nie jest gotów do tak bliskiej współpracy wojskowo-politycznej z tak dalekimi państwami jak Armenia czy Białoruś. "Chińskie interesy są skoncentrowane w Azji, a stosunki partnerskie jedynie z mocną i całkowicie niezależną Rosją" - zacytowała gazeta wypowiedź dowództwa armii chińskiej.Wiesław Sarosiek"Nasz Dziennik" 2007-03-02

http://www.iap.pl/?id=wiadomosci&nrwiad=102859

Unia Europejska powinna zawrzeć sojusz z Rosją i Chinami.

Tak jak zapowiadały rozliczne komentarze, listopadowy szczyt Unia Europejska – Rosja w Helsinkach okazał się porażką.
Okazał się jednak kamieniem milowym w relacjach obu stron o tyle, że zmusił partnerów do ponownego zdefiniowania wzajemnych stosunków. Stosunki te zaczęły się psuć pod koniec 2003 r., czyli w okresie, kiedy precyzowały się plany rozszerzenia Unii o dziesięć nowych państw. W tym samym czasie cała seria znanych już od 1999 r. problemów pozostawała bez żadnych propozycji rozwiązań. Starannie zredagowane teksty wspólnych komunikatów pozwoliły uczestnikom spotkania zachować twarz, tym niemniej stało się jasne, że choć obsesją Unii jest strach przed „podzieleniem jej przez Putina”, to przyczyna porażki porozumienia tkwi w jej własnym łonie. W ciągu zaledwie miesiąca prezydent Władimir Putin nawet nie musiał kiwnąć palcem, żeby Dwudziestka Piątka zdążyła ujawnić szereg rozbieżności w stanowiskach państw członkowskich aż dwukrotnie: 20 października 2006 r. w Lahti, podczas kolacji z przedstawicielami Moskwy, a następnie 24 listopada w Helsinkach, już podczas szczytu Unia Europejska-Rosja, kiedy to polskie weto zablokowało negocjacje w celu odnowienia Porozumienia o Partnerstwie i Współpracy (PCA), wygasającego w styczniu 2007 r. Porozumienie, podpisane już w 1994 r., z powodu wojny w Czeczenii weszło w życie dopiero w 1997 r. Jest to tekst o wielkich ambicjach: przewiduje się w nim stopniowe zbliżanie norm europejskich i rosyjskich w dziedzinie ekonomii, finansów i prawa, w efekcie prowadzące do utworzenia strefy wolnego handlu. Wprowadzanie postanowień PCA w życie uległo opóźnieniu ze względu na wiele czynników – sytuację ekonomiczną Rosji, ociężałość procedur, brak koordynacji między ekspertami a politykami, rosyjskie napięcia wewnętrzne (Czeczenia, korupcja, naruszanie praw obywatelskich, rola państwa w gospodarce). Przede wszystkim jednak rozbijało się to o ciągłą obustronną nieufność, utrzymującą się pomimo dobrych stosunków prezydenta Putina z przywódcami Francji i Niemiec. Oryginalny tekst porozumienia kilkakrotnie poprawiano. Największe zmiany wprowadzono w 1999 r., kiedy Unia w ramach Strategii wspólnotowej chciała rozszerzyć współpracę na kwestie polityki, konsolidacji demokracji, bezpieczeństwa nuklearnego i walki z przestępczością, co zresztą wywołało oziębienie się wzajemnych stosunków, które przeciągnęło się aż do wizyty Putina w Brukseli w październiku 2001 r. Szczyt w Sankt Petersburgu w maju 2003 r. odbył się za to pod znakiem euforii. Kraje Piętnastki uznały wówczas europejski wymiar Rosji oraz oficjalnie przyznały jej status gospodarki rynkowej, co stanowiło niezbędny etap na drodze Rosji do członkostwa w Światowej Organizacji Handlu (WTO). Poszerzono obszar współpracy o cztery „filary”: stosunki ekonomiczne, bezpieczeństwo i wymiar sprawiedliwości, kulturę i edukację oraz bezpieczeństwo zewnętrzne. Moskwa otrzymała też prawo głosu w sprawach europejskich dotyczących w istotny sposób jej interesów – w tym celu utworzono Stałą Radę Partnerstwa Unia Europejska – Rosja. Klimat zmienił się jednak pod koniec tego samego roku, gdy europejski komisarz do spraw zagranicznych Crist Patten w tekście do dyskusji wśród 25 obecnych i przyszłych członków Unii położył nacisk na różnice pomiędzy UE a Moskwą, szczególnie w dziedzinie praw człowieka. Patten zalecił wzmożenie stosunków z krajami Wspólnoty Państw Niepodległych (WPN) i uzależnił wejście Rosji do Światowej Organizacji Handlu (WTO) od reformy sektora energetycznego. Oburzony Kreml zdecydował się użyć jedynego instrumentu nacisku, jakim dysponował, grożąc, że nie zaakceptuje rozszerzenia Porozumienia na nowych członków Unii. Raz jeszcze sytuacja została rozwiązana dosłownie w ostatniej chwili. 27 kwietnia 2004 r. w Luksemburgu Stała Rada Partnerstwa przyjęła dwa dokumenty: protokół rozszerzający postanowienia PCA na dziesięciu nowych członków oraz zobowiązanie Unii Europejskiej do wznowienia negocjacji handlowych, większego zainteresowania się losem rosyjskojęzycznych mniejszości w Krajach Bałtyckich [1], liberalizacji rozwiązań wizowych i uproszczenia tranzytu w kierunku rosyjskiej enklawy Okręgu Kaliningradzkiego. Jednak już dziesięć dni później, zaraz po rozszerzeniu do dwudziestu pięciu państw, Unia przyjęła tzw. politykę „nowego sąsiedztwa”, którą Rosjanie zinterpretowali jako nieprzyjazną ingerencję w ich bezpośrednie otoczenie. Napięcia utrzymywały się także pomimo gestu Putina, który 5 listopada 2004 r. ratyfikował Protokół z Kioto. Nieporozumienie to sięga skądinąd czasów końca zimnej wojny i rozpadu Związku Radzieckiego. Rosjanie uznali wówczas, że uwolnili się od ciemiężącego ich systemu samodzielnie, a jednocześnie starali się zaprowadzić „gospodarkę rynkową i demokrację” bez stawiania sobie zbędnych pytań, gdyż taka kolej rzeczy po prostu wydawała się im naturalna – przede wszystkim jako antyteza systemu totalitarnego odrzuconego w 1991 r. Rosjanie wcale nie uznali się za przegranych. Wysoki poziom wykształcenia i narodowy instynkt przeżycia pozwoliły wyzwolić niespodziewaną energię. Celem nie było przyjęcie modelu zachodniego lecz jego dostosowanie. Model ten zresztą szybko został zakwestionowany, także przez jego początkowych zwolenników. Przeszkodą we współpracy okazał się również wysoki wskaźnik rotacji europejskich urzędników zajmujących się sprawami rosyjskimi i euroazjatyckimi, a także brak specjalistów rosyjskich w instytucjach europejskich. Moskwa wciąż jeszcze nie ma europejskiego odpowiednika Instytutu Rosyjskiego w Kanadzie i Stanach Zjednoczonych i nie dysponuje zbyt wieloma specjalistami w problematyce starego kontynentu, w przeciwieństwie do, na przykład, Azji i Bliskiego Wschodu. W Brukseli za wiarygodnych rozmówców po stronie rosyjskiej uznaje się jedynie opozycjonistów, co utwierdza postrzeganie rzeczywistości w kategoriach bilateralnych z uszczerbkiem dla perspektywy multilateralnej. Z drugiej strony nowi członkowie Unii zapełnili rozmaite komitety zajmujące się byłym ZSRR, próbując przekonać „Starą Europę” o jej naiwności, ciągle wskazując na własną historię. Uznali się też za znawców krajów Wspólnoty Niepodległych Państw (WNP), takich jak Ukraina czy Gruzja. W obliczu tej „nowej Europy”, chcącej prowadzić politykę Unii w ciągłym odniesieniu do przeszłości, „Stara Europa” wygląda na niepewną siebie. Przybycie nowych członków wzmocniło również więzi transatlantyckie: dla Polski i Krajów Bałtyckich jedynie Stany Zjednoczone są w stanie przeciwstawić się „zagrożeniu” ze Wschodu. Tymczasem w okresie kryzysu irackiego 2003 r. doszło do zbliżenia niektórych krajów, takich jak Francja, Niemcy i Belgia, z Moskwą. Kraje te odrzucają ideę „szoku cywilizacyjnego”. W rezultacie poszukiwanie wspólnej polityki zagranicznej i konsensusu hamuje rozwój stosunków z Rosją. Jednak jeśli Europa chce odgrywać w świecie jutra, zdominowanym przez Chiny i Stany Zjednoczone [2], rolę do jakiej pretenduje, pewna forma współpracy z blokiem Rosja – WNP jest niezbędna. Zapomina się, że w kwestiach energetycznych Unia i Stany Zjednoczone, owszem, polegają na tych samych, raczej dalekich od demokracji krajach Kaukazu i Azji Centralnej – lecz jako rywale. Nie sposób zliczyć różnego rodzaju konferencji, seminariów i innych okrągłych stołów w Brukseli, podczas których amerykańscy oratorzy opiewają znaczenie „transatlantyckich więzi” dla energetycznego bezpieczeństwa Europy. W kontekście tej ofensywy Rosjanie okazują się ich wymarzonym wrogiem – łączą w sobie arogancję ze sporą dawką chaotyczności i fascynacją spiskowymi teoriami, a przy tym nie najlepiej radzą sobie z oficjalnym dyskursem. Współpraca w dziedzinie energetyki ogniskuje wszystkie niejasności w relacji między Moskwą a Brukselą. Dla Unii bezpieczeństwo energetyczne oznacza gwarancję zaopatrzenia – dlatego Unia domaga się otwarcia rosyjskiego rynku dla europejskich inwestorów oraz zapewnienia maksymalnej produkcji i niskich cen. Dla Rosji z kolei bezpieczeństwo energetyczne oznacza gwarancję eksportu po dobrych cenach. Moskwa nie wyklucza zagranicznych inwestycji ale uznaje, że sektor jest zbyt ważny, by mógł podlegać jedynie prawom rynku. Rosja chce chronić swoje zasoby i uczestniczyć w całym łańcuchu, także na poziomie dystrybucji w Europie, czyli tam, gdzie można osiągnąć największe zyski. Bardzo szybko kwestia ta nabrała wymiarów politycznych, a nawet militarnych. Idea, że jakiś kraj może rozciągnąć kontrolę państwową na obszar energetyki, jest tym gorzej widziana, że może okazać się zaraźliwa. Kazachstan i Azerbejdżan już zaczynają mówić o konieczności renegocjacji kontraktów podpisanych w okresie, kiedy to nieobecność państwa jako takiego i brak doświadczenia lokalnych aktorów pozwoliły zagranicznym inwestorom, tak samo jak w Rosji, zagarnąć zbyt dużo. Przede wszystkim Europejczycy uświadomili sobie swoją energetyczną słabość przy okazji konfliktu rosyjsko-ukraińskiego, który w ich oczach wyglądał jak ukaranie kraju prozachodniego [3]. Podjęto więc decyzję o zwiększeniu pomocy dla nowych sąsiadów narażonych na presję ze strony Moskwy. Pod koniec listopada 2006 r. komisarz do spraw zagranicznych, pani Benita Ferrero-Waldner, ogłosiła utworzenie specjalnego funduszu na sumę 1 miliarda euro, przeznaczonego na promocję reform demokratycznych i rozwój infrastruktury energetycznej w graniczących z Unią krajach „koła przyjaciół”, z WNP włącznie. W 1999 r. rozpoczął się proces militaryzacji Morza Kaspijskiego, najpierw w celu ochrony szybów naftowych Azerbejdżanu. Później konieczna była obrona rurociągów kaukaskich w ramach walki z terroryzmem. Trzeba w końcu jakoś włączyć NATO, które wciąż poszukuje nowych misji. Podczas konferencji zorganizowanej przez German Marshall Fund przy okazji szczytu NATO w Rydze w listopadzie 2006 r. amerykański senator Richard Lugar wezwał NATO do rozszerzenia artykułu 5 również na kwestie bezpieczeństwa energetycznego [4]. Według niego Rosja stanowi ogromny problem, ponieważ może sparaliżować ekonomię „bez jednego wystrzału” [5]. 14 grudnia Financial Times opublikował tajny raport ekonomiczny sporządzony przez ekspertów NATO zalecający czujność w obliczu domniemanych zamiarów Moskwy, aby stworzyć organizację analogiczną do OPEC, ale skupiającą państwa-producentów gazu. Zamiast ponownego przyjrzenia się wyborom dokonanym w latach 90-tych, Europejczycy wydają się opowiadać raczej za kultywowaniem mitów. Na przykład, do dobrego tonu należy uważanie rządów Putina za coś w rodzaju wtrącenia w nawiasie – wystarczy poczekać na jego sukcesora, aby rozwinąć partnerstwo. Wszystko jednak wskazuje na to, że o ile metody mogą się zmienić, o tyle ogólna orientacja pozostanie taka sama. Rosjanie coraz bardziej odnoszą wrażenie, że rozwój sytuacji na świecie przebiega z korzyścią dla nich, zwłaszcza w związku z wyłanianiem się potęg Chin i Indii. Kolejny mit dotyczy byłych republik ZSRR – wydaje się, że wystarczy oderwać je od orbity Moskwy, a demokracja i wolny rynek rozkwitną same z siebie. Prawda jest jednak taka, że wszystkie dodatkowe fundusze nic nie wskórają w obliczu zbiurokratyzowanych procedur europejskich i obwarowaniem pomocy warunkami, takimi jak postęp w reformach politycznych i ekonomicznych, co pozostawia Rosji wolne pole do popisu. Ma ona bowiem tę przewagę, że jest partnerem znanym i jednocześnie niezbędnym, podczas gdy Europejczycy nie godzą się na miliony robotników-imigrantów z dawnych republik i nie kupują ich produktów. Rosja poza tym nie zmusza ich do wyboru między Moskwą a Zachodem. W Brukseli kładzie się nacisk na fakt, że Moskwa tak samo potrzebuje europejskich kapitałów jak Unia jej gazu. Tymczasem oznacza to zapominanie o tym, że Rosja wcale nie zamierza zostawić sektora energetycznego na pastwę praw rynkowych, i że istnieje ogromna różnica pomiędzy państwami-konsumentami a państwami-producentami, o które zabiega wielu, m.in. taka potęga jak Chiny. Wiele krajów gotowych jest zapłacić wysoką cenę za gwarancję swojej energetycznej przyszłości. Zachodni ekonomiści już teraz uważają, że Rosja zaczęła dysponować środkami, pozwalającymi jej na korzystanie z firm zachodnich w charakterze podwykonawców [6]. Unia, oczywiście, posiada instrumenty mogące osłabić Rosję, ale tu rodzi się ważne pytanie – czy w świecie jutra, zdominowanym przez potęgę amerykańską i umacniającą się potęgę Chin, partnerstwo z Rosją nie jest jedną z kart, którą Unia mogłaby rozegrać? Stefan Durand (tłum. Halina Lisowska-Chehab) [1] Jednocześnie jednak Unia zgodziła się, by 650 tys. ,,nie-obywateli’’ nie mogło wypowiedzieć się podczas referendum o przyjęciu ich krajów do Unii. [2] Roger Cohen, „The new world – China v/s America”, Herald Tribune, 22 listopada 2006. [3] Zob. „La ‘revolution orange’ perd ses couleurs” , Le Monde diplomatique, wrzesień 2006. [4] Zgodnie z artykułem 5 atak na jednego członka NATO stanowi atak na całą tę organizację. [5] Eurasia Daily Monitor, 1 grudnia 2006. [6] Marshall I. Goldman, „Behold the new energy superpower”, Herald Tribune, 12 października 2006. Stefan Durand (tłum. Halina Lisowska-Chehab) 2007-01-17

http://zaprasza.net/a_y.php?mid=15373&

Sojusz Polski z Rosją i Chinami podstawą stabilizacji politycznej i gospodarczej Polski.

Smok i niedźwiedź dwa bratanki

Napisał: Jakub Kumoch

Rosyjskie elity coraz częściej podkreślają, że ich kraj jest częścią nie tylko Europy, lecz również Azji
Moskwa i Pekin jeszcze nigdy nie były tak blisko. Pod bokiem NATO wyrasta potężny sojusz, który już wkrótce może okazać się głównym zmartwieniem Zachodu.Wang Xiaodong codziennie o świcie wyrusza ze swoim przenośnym warsztatem na ulice Władywostoku. Przez cały dzień naprawia dziurawe zelówki, przyszywa odklejające się podeszwy i sprzedaje sznurowadła. – Można zarobić jakieś 30 dolarów dziennie, a w dobrym miejscu to nawet 100 – cieszy się Wang w rozmowie z dziennikarzem chińskiej gazety.Po drugiej strony rosyjsko-chińskiej granicy także wre imigranckie życie. Na ulicy Yabao w Pekinie szyldy są po rosyjsku. W sercu „małej” Moskwy zaopatrują się rosyjscy kupcy, którzy zalewają chińskimi towarami rosyjskie bazary od Władywostoku po Kaliningrad. A bogaci Rosjanie zalewają sobą chiński Hajnan, gdzie obsługa knajp i hoteli mówi już po rosyjsku. Po rosyjskiej stronie znów wierna kopia sytuacji: we władywostockich szkołach zapotrzebowanie na naukę chińskiego przekracza popyt na angielski, a na rynkach roi się od chińskich produktów.Urażona duma wschoduOd czasów bitwy na rzece Ussuri i od rządów Mao, który czuł do Rosjan uraz, zmieniło się wszystko. – Stosunki chińsko-rosyjskie osiągnęły bezprecedensowy poziom – powiedział w ubiegłym tygodniu chiński przywódca Hu Jintao; dwa miesiące wcześniej Władimir Putin paradował w chińskim stroju, zwiedzając klasztor Szaolin, a Gazprom i chiński CNPC porozumiały się, że pierwszy z gazociągów łączących Rosję i Chiny ruszy w 2011 roku. W tym samym czasie jeden z sondaży w Rosji wykazał, że większość Rosjan uważa Chiny za głównego sojusznika ich kraju. To nie są tylko dyżurne slogany. Dwa lata temu oba kraje ostatecznie uregulowały niespokojną granicę, mówią jednym głosem w ONZ, Rosja zaspokaja chińskie zapotrzebowanie na broń i chce być głównym dostawcą surowców dla najprężniej rosnącej gospodarki świata. Oba kraje łączy jednak coś więcej niż ekonomia – Rosja i Chiny coraz głośniej dają znać Zachodowi, że zamierzają postawić tamę jego demokratyzacyjnej ofensywie.Powód powstania sojuszu: wspólne ambicje i wspólne interesy. Chiny Hu Jintao i Rosja Władimira Putina wyznają podobny model państwa – połączenie autorytarnej władzy i względnego sukcesu gospodarczego. Retoryka Zachodu i entuzjazm, z którym wita kolejne kolorowe rewolucje, to zagrożenie dla elit władzy w Moskwie i Pekinie. Nic więc dziwnego, że oba kraje budują sojusz, korzystając przy tym z poparcia nie mniej zaniepokojonych autokratów z Azji.Po części jest to sojusz urażonych uczuć. Putina zawsze bolało, że jego przyjazne stosunki z George’em W. Bushem nie przeszkadzały Departamentowi Stanu obalać jego sojuszników. Podobnie „oszukani” czuli się niejednokrotnie Chińczycy – chwaleni przez amerykański biznes, a jednocześnie „bezceremonialnie” atakowani przez władze. W kwietniu Hu Jintao został poniżony podczas wizyty w USA, gdy amerykańscy gospodarze „niechcący” pomylili hymn chiński z tajwańskim, a związana z sektą Falun Gong chińska dziennikarka skrzyczała go podczas powitania w Białym Domu. W maju oberwało się Rosjanom, których wiceprezydent USA Dick Cheney oskarżył o wykorzystywanie ropy i gazu jako „narzędzi zastraszania i szantażu”.Pentagon przyznał niedawno, że niemal całe nowe uzbrojenie armii chińskiej pochodzi z Rosji, prasa zachodnia pisze o rosyjsko-chińskiej „idylli”, a waszyngtońscy geopolitycy zaczęli zauważać zupełnie ignorowaną Szanghajską Organizację Współpracy, którą Pekin i Moskwa utworzyły w 2001 roku wraz z czterema krajami Azji Środkowej. Pięć lat temu była jedną z wielu inicjatyw na terenie eurazjatyckim. Dziś dyskutuje nawet o wspólnych manewrach i strukturach do walki z terroryzmem. – To zalążek przyszłego anty-NATO – mówią niektórzy amerykańscy eksperci.My wam ropę, wy nam ludziSzewca Wanga nie obchodzi polityka, choć to ona otworzyła na oścież jedną z najdłuższych granic świata i dała mu pracę. Dobra dniówka obnośnego rzemieślnika we Władywostoku odpowiada miesięcznym zarobkom w Chinach. Wang pochodzi z Dongbei – zagłębia taniej siły roboczej dla rosyjskiego Dalekiego Wschodu, gdzie w wielu regionach Chińczycy stanowią już 10–20 procent ludności. W całej Rosji liczba Chińczyków może wynosić aż 3,5 miliona. Chińska imigracja – dla wielu Rosjan powód do popłochu – zaspokaja brak siły roboczej, który coraz bardziej doskwiera gospodarce wyludniającej się i starzejącej Rosji. Kreml rozważał nawet planowe osiedlanie Chińczyków i ich asymilację.Przyjaźń z Chinami pomaga też Rosji odzyskać dawną imperialną pozycję. 145-milionowa Federacja nie budzi w świecie należnego respektu, ale sprzymierzona z ponadmiliardową potęgą komunistycznych Chin zaczyna wyglądać groźniej. Z kolei Chiny potrzebują surowców i widzą w Rosji ich stałe i niekończące się źródło, więc ochoczo zgadzają się na tandem. Cały czas rywalizują z Japonią o to, dokąd popłynie rosyjskim rurociągiem ropa z Angarska – dlatego do czasu podpisania długoterminowych kontraktów Rosja ma Chiny w szachu. A współpracę z Pekinem wykorzystuje do szantażowania Zachodu.– Zbytnio nasyciliśmy Europę surowcem, a każdy podręcznik ekonomii mówi, że zbyt duże dostawy obniżają ceny – mówił w kwietniu „Niezawisimej Gaziecie” Siemion Wajnsztok, szef koncernu Transnieft, który kontroluje rosyjskie rurociągi. A żeby go lepiej zrozumiano, dodał: – Jak tylko skierujemy dostawy do Chin, Korei Południowej, Australii i Japonii, surowiec wymknie się natychmiast z rąk naszym europejskim kolegom.Również Gazprom zapowiadał, że jest w stanie częściowo zakręcić kurek Europie. Takie groźby aktywizują prorosyjskie lobby w Unii Europejskiej, silne zwłaszcza w Niemczech, gdzie przedstawiciele biznesu naciskali niedawno na Angelę Merkel, by powstrzymała się przed otwartym krytykowaniem Rosji i nie wywoływała kryzysów surowcowych. Wielu analityków jest jednak przeciwnych biciu na alarm. Według ocen Międzynarodowej Agencji Energii łączne zapotrzebowanie na gaz Chin i Indii nie osiągnie w 2030 roku nawet jednej szóstej potrzeb Europy Zachodniej.Zachód jest o wiele bardziej zaniepokojony współpracą polityczno-wojskową. Szanghajska Organizacja Współpracy (SCO) odbędzie 15 czerwca swój kolejny szczyt i spodziewany jest na nim nie kto inny, jak prezydent Iranu Mahmud Ahmadineżad. Iran chce być stałym członkiem organizacji – na razie wraz z Indiami, Pakistanem i Mongolią jest tylko obserwatorem. Gdyby nim został, anty-NATO nie będzie już tylko waszyngtońskim koszmarem. Stanie się faktem.– Moskwa próbuje pokazać, zwłaszcza Waszyngtonowi, że w obszarze eurazjatyckim jest wciąż ważnym graczem, Chiny natomiast mają coraz większe ambicje i też chcą, aby SCO stała się czymś większym i bardziej efektywnym – twierdzi w jednej z wypowiedzi naczelny rosyjskiej wersji „Foreign Affairs” Fiodor Łukjanow.Randka z ajatollahemDecydując się na sojusz z Chinami, Moskwa musi zdawać sobie jednak sprawę, że wkracza na wyjątkowo cienki lód. W maju Pentagon opublikował raport – 95 procent zakupionej w ostatnich 10 latach chińskiej broni pochodzi z Rosji. Chińczycy kupują myśliwce Su-27 i Su-30, rakiety ziemia–powietrze, samoloty transportowe Ił-76, okręty podwodne, rakiety do zwalczania okrętów i gotowe komponenty do innych typów uzbrojenia. Przeciwko komu mają zostać użyte? W Waszyngtonie odpowiedź jest jedna: przeciwko Tajwanowi.W ubiegłym roku Rosjanie i Chińczycy odbyli wspólne manewry, ćwicząc szturm zajętej przez terrorystów (sic!) wyspy. Parę trzeźwych umysłów w Moskwie zadało jednak bardzo proste pytanie: a co będzie, jeżeli dozbrojone przez Rosję Chiny obrócą kiedyś największą armię świata przeciwko swojemu dzisiejszemu partnerowi? Zgoda na sprzedaż nowoczesnej technologii mogła osłabić potencjał obronny Rosji, a odmowa mogła wypchnąć Rosję z chińskiego rynku zbrojeniowego. Lobby wojskowe zrobiło swoje. Rosja sprzedaje wszystko, co ma najlepsze, i modli się, by za kilkanaście lat Chiny wciąż były wiernym sojusznikiem.Gdyby sojusz przetrwał, Zachodowi grozi nowa zimna wojna. Amerykański analityk Robert Kagan prognozuje we włoskim dzienniku „La Repubblica”, że chińsko-rosyjski sojusz zastąpi dawny blok wschodni i Al-Kaidę w roli głównego wroga Zachodu. „Jeżeli Chiny i Rosja przekształcą się w szańce absolutyzmu, a przy tym będą przeżywać rozkwit gospodarczy, to trudno oczekiwać, że zaakceptują zachodnią doktrynę i że skończą z autorytarnymi rządami. Wprost przeciwnie, zrobią to, co zawsze robią reżimy absolutystyczne: będą walczyć z ekspansją liberalizmu” – pisze Kagan. Zaczątki tego mamy już dziś. Czym bowiem można tłumaczyć nieskrywane sympatie Rosji i Chin dla krajów autorytarnych – Białorusi, Sudanu, Iranu czy Zimbabwe? Autorytarne reżimy mają jednak równie silną tendencję do wywoływania między sobą konfliktów. Czy Rosja i Chiny zachowają wspólny front? A może zwyciężą u nich sprzeczne interesy – na przykład kwestia, czyja powinna być daleka Syberia. Chińczyków będzie na niej coraz więcej. Wang Xiaodong i jemu podobni postrzegają Rosjan nie jako przyjaciół, tylko jako konkurencję. – Nie mają z nami szans. Jesteśmy po prostu lepsi i tańsi – mówi.Jakub KumochKonrad Godlewski23/24/2006

http://przekroj.pl/index.php?option=com_content&task=view&id=1724&Itemid=49

Antychińska tarcza rakietowa w Polsce - antypolska polityka rządu polskiego.

Czy Polsce potrzebna jest amerykańska tarcza antyrakietowa.

Amerykanie tarczę antyrakietową zbudują tak czy inaczej, bo jest im ona naprawdę potrzebna. My musimy rozważyć wszystkie za i przeciw, zanim odpowiemy sobie na pytanie, czy brać udział w tym przedsięwzięciu - pisze Marcin Gadziński Prof. Roman Kuźniar w swoim artykule o tym, czy Polsce jest potrzebna amerykańska tarcza antyrakietowa ("Gazeta" z 6 grudnia), wezwał do debaty o tarczy, by dyskusji o ewentualnym zbudowaniu w Polsce amerykańskiej bazy pocisków antyrakietowych nie zostawiać tylko "kapłanom wiedzy tajemnej", wąskiemu gronu wtajemniczonych "urzędników, ekspertów i generałów".Dyskusja jest niezbędna i zapowiada się pasjonująco. Dobrze byłoby, gdyby w tej sprawie "kapłani wiedzy tajemnej", w tym premier, prezydent, minister obrony narodowej, także się wypowiedzieli, i to nie za pomocą kilku zdawkowych zdań. Tak samo zresztą chętnie wysłuchałbym głosu i argumentów poprzednich dwóch premierów, ministra obrony narodowej i odchodzącego prezydenta, którzy sprawę rozpoczęli i przez dwa-trzy lata o niej z Amerykanami dyskutowali.By podjąć decyzję, czy Polska powinna w programie tarczy antyrakietowej uczestniczyć, trzeba rozważyć wszelkie za i przeciw. Wszystkie zyski z tego przedsięwzięcia - i to w szerszym kontekście, a nie mierzone jedynie tym, czy Amerykanie dadzą nam kolejne 30 mln dol. na armię - oraz oczywiście całe ryzyko wynikające z budowy w Polsce elementów tarczy. Czy Ameryka potrzebuje tarczy Jednak do niczego nie prowadzi dyskusja, w której zanegujemy samą ideę tarczy i powiemy, że nie bierzemy w udziału w tym przedsięwzięciu, bo naszym zdaniem nie jest ono potrzebne ani Polsce, ani USA. A taką właśnie tezę stawia prof. Kuźniar. Zredukował on tarczę do "anachronicznego politycznie i destabilizującego strategicznie podejścia do zapewnienia bezpieczeństwa międzynarodowego". Jego zdaniem idea tarczy zupełnie nie odpowiada naturze współczesnych zagrożeń (np. 11 września czy ataki w Madrycie), a jej budowa wywoła nowy wyścig zbrojeń, szczególnie z Chinami.Pomińmy już to, że Chiny dawno rozpoczęły nowy wyścig zbrojeń (mają najszybciej rosnący budżet wojskowy na świecie). Skupmy się na współczesnych zagrożeniach. "Stale rozwijane systemy zapobiegania rozprzestrzeniania broni masowego rażenia, przede wszystkim nuklearnej, i środków jej przenoszenia wykluczają możliwość wejścia w jej posiadanie przez podmioty pozarządowe lub państwa budzące niepokój" - pisze Kuźniar. Czyli tarcza jest niepotrzebna, bo nie ma możliwości, by terroryści lub jakieś "niebezpieczne" państwo zdobyli bombę atomową i rakietę do jej przenoszenia. Tylko w takim razie co znajduje się pod kilkudziesięciometrowymi warstwami betonu w górach Korei Płn., jeśli nie głowice nuklearne i rakiety dalekiego zasięgu do ich przenoszenia? Dlaczego agencje wywiadowcze Zachodu śledzą z takim niepokojem informacje o kryzysie finansowym reżimu w Phenianie i martwią się, co zrobią komunistyczni generałowie, gdy nagle z walizkami pieniędzy zjawią się u nich posłańcy od Osamy? Po co analitycy i szpiedzy poszukują śladów ładunków i rakiet wyciekających ze źle zabezpieczonych baz poradzieckich?Czym handlowała - dla zwykłego idącego w dziesiątki milionów dolarów zysku - słynna siatka Abdula Khana, ojca pakistańskiej bomby atomowej? A handlowała z takimi głosicielami pokoju jak Korea Płn., Iran czy Libia.Nad czym negocjują w pocie czoła i z rosnącą paniką w oczach dyplomaci Francji, Wlk. Brytanii i Niemiec próbujący powstrzymać program nuklearny rozwijany przez twardogłowych ajatollahów w Iranie?Dlaczego we wszelkich dokumentach dotyczących bezpieczeństwa narodowego USA, podobnie jak w dziesiątkach książek i setkach artykułów na ten temat, właśnie atak rakietowy przez jedno z "państw upadłych" jest uznawany - obok eksplozji tzw. brudnej bomby - za największe zagrożenie dla Ameryki?I po co eksperci od strategii zachodzą w głowę, które kraje za 10, 15, 20 lat mogą trafić na listę "państw upadłych" zdolnych do produkcji (albo zakupu) technologii nuklearnych i rakietowych?W rzeczywistości Amerykanie boją się ataku rakietowego i zdają sobie sprawę, że w ciągu 10-15 lat bać się będzie trzeba jeszcze bardziej. Dla nich budowa tarczy antyrakietowej jest oczywistością. Jasne, że są głosy sprzeciwu - jak to w polityce - jednak nikt z głównego nurtu amerykańskiej polityki nie kwestionuje zagrożenia per se. Co najwyżej - konkretne pomysły technologiczne i sposób wydawania pieniędzy.Łączenie tego z ideologią administracji Busha, choć rzeczywiście pasuje do arogancji tej ekipy w stylu prowadzenia polityki zagranicznej i obronnej, też do niczego nie prowadzi. Demokratka Hillary Clinton, główny kandydat na prezydenta w 2008 r., w głosowaniach w Senacie za każdym razem opowiada się za zwiększeniem, a nie zmniejszeniem środków na budowę tarczy. I ostrzega przed zagrożeniem ze strony koreańskich rakiet. Ideę obrony antyrakietowej popiera dziś 70-80 proc. Amerykanów. Żaden prezydent w dzisiejszej, wyczulonej na sprawy bezpieczeństwa Ameryce tego nie zlekceważy.Czy mamy się czego bać? Amerykanie tarczę zbudują tak czy inaczej. Co więcej, jest im ona potrzebna. Pytanie, czy zrobią to z udziałem Polski, czy nie.Europa, w tym Polska, nie drży dziś przed rakietami, które mogą nadlecieć z Korei Płn. Jednak Iran jest trochę bliżej i też już ma rakiety mogące razić znaczną część Europy, z Polską włącznie. Negocjacje europejskiej "Trójki" z Iranem właściwie do niczego nie prowadzą, szanse na sankcje międzynarodowe wobec Teheranu są nikłe, a jeśli nawet by do nich doszło, to nie zmuszą one ajatollahów w Teheranie do porzucenia marzeń o bombie. A chodzi o reżim, który nigdy nie ukrywał, że wspiera wiele organizacji terrorystycznych i nienawidzi Zachodu.Nad swoimi rakietami - i być może bombą - pracuje też Syria, kolejny kraj znany ze wspierania islamskich terrorystów, który w przyszłości może stać się zagrożeniem.Oczywiście, ataki rakietowe na cele w Europie czy Ameryce byłyby "nieracjonalne" ze strony tych państw, bo Amerykanie odpowiedzieliby zabójczym odwetem. Wydawałoby się więc, że nie ma się czego bać.Ale przecież to właśnie nowy typ szokujących i "nieracjonalnych" ataków, np. samolotami w World Trade Center, powinien nas nauczyć, że matryce strategiczne, według których mierzyliśmy ryzyko zagrożenia przez kilkadziesiąt lat zimnej wojny, trzeba dziś wyrzucić na śmietnik. Budując tarczę antyrakietową, twierdzi Kuźniar, administracja Busha sięga do anachronicznych pomysłów z czasów zimnej wojny. Jest jednak dokładnie odwrotnie. Właśnie zasady z tamtego okresu - "nuklearne odstraszanie" - na które się powołuje, nie mają dziś zastosowania. Islamscy ekstremiści to nie racjonalna Rosja czy Chiny. Dlatego Amerykanom do poczucia bezpieczeństwa nie wystarczą dziś tysiące głowic nuklearnych. Potrzebują jeszcze tarczy, która osłoni świat przed jedną, dwoma, trzema rakietami wystrzelonymi przez terrorystów lub szaleńców u władzy - w Phenianie, Teheranie czy gdzie indziej.Pytania dla Polski Sami musimy sobie odpowiedzieć na pytanie, na ile czujemy się zagrożeni. Jak możemy być zagrożeni za lat 10 czy 20? Czy chcemy pomóc w ochronie globu, bo przecież część tarczy zbudowana w Polsce nie chroniłaby tylko naszego kraju, ale także całą Europę i wschodnie wybrzeże USA? Czy zajęcie pozycji najbliższego sojusznika USA - i siłą rzeczy umocnienie wizerunku "konia trojańskiego" - nam się opłaca, czy nie? Czy budując bazę, warto zaogniać stosunki z Rosją? Czy opłaca się to nam z perspektywy bieżących gier politycznych - i z Rosją i krajami "starej" Unii? A z perspektywy wielu lat?Na te pytania muszą odpowiedzieć polskie władze w otwartej debacie. Zwykłe przekreślanie idei tarczy jako "niepotrzebnej nawet Amerykanom" albo oczekiwanie na amerykański "ochłap" - parę milionów dolarów na nowoczesne zabawki dla armii - do podjęcia w pełni dojrzałej decyzji nas w żaden sposób nie zbliży.To trzeci głos w naszej debacie o tarczy - 8 grudnia z Romanem Kuźniarem polemizował Zbigniew Lewicki Marcin Gadziński, Waszyngton2005-12-08, ostatnia aktualizacja 2005-12-08 16:33
http://serwisy.gazeta.pl/swiat/1,34181,3055645.html

Sojusz Euro - Azjatycki podstawą stabilizacji w XXI wieku.

Geopolitycy obserwują poczynania amerykańskiego kolosa i dochodzą do przekonania, że rozpętanie przez USA wyścigu zbrojeń nuklearnych, zwłaszcza za pomocą jednostronnego wypowiedzenia traktatu rozbrojeniowego Start II, powoduje tworzenie się przeciw-wagi w Eurazji. Według dyplomatów w Azji, największym zdarzeniem na początku 21go wieku, jest stworzenie bliskiego sojuszu między dotychczasowymi wrogami geopolitycznymi Rosją i Chinami. Mimo demograficznej słabości, Rosja podobnie jak Chiny i Indie przeżywa okres największego rozwoju i wzrostu gospodarczego, w swojej historii. W miarę wzrostu potęgi tych trzech państw, coraz głośniej protestują one, przeciwko dyktatowi USA, na arenie międzynarodowej. Tytuł dyskusji na ten temat opublikowanej 23go lutego 2007, zawiera pytanie czy tworzy się koalicja Rosji, Chin i Indii, jako przeciw-waga dominacji USA, w stosunkach międzynarodowych. Tymczasem USA są kolosem, który traci siły i wpływy. W ubiegłym tygodniu, w New Delhi, odbyło się spotkanie u szczytu przedstawicieli Indii, Chin i Rosji, dla skoordynowania wspólnych wysiłków, w celu utrzymania pokoju światowego, oraz omówienia problemu dostaw paliwa i współpracy gospodarczej, między tymi trzema państwami, których ludność stanowi około 40% 6,5 miliarda ludzi na świecie. Spotkanie to było dalszym ciągiem współpracy rozpoczętej w czerwcu 2005 roku, w Rosji we Władywostoku. Na spotkaniu w New Delhi byli obecni: minister spraw zagranicznych Indii Pranab Mukherjee, minister spraw zagranicznych Rosji, Sergej Ławrow i minister spraw zagranicznych Chin Li Xhaoxing. Minister Mukherjee powiedział: „Indie, Rosja i Chiny, jako państwa, których znaczenie na arenie międzynarodowej szybko rośnie, są w stanie poważnie przyczyniać się do pokoju światowego, jak również do bezpieczeństwa i stabilizacji świata.” Sergej Ławrow stwierdził, że „współpraca raczej niż konfrontacje powinna dominować podejście do spraw regionalnych i globalnych.” Chiński minister Li Xhaoxung stwierdził: „Omówiliśmy współpracę w energetyce. Nasze trzy gospodarki rosną bardzo szybko i nasz potencjał trzech-stronnej kooperacji w handlu i w energetyce jest ogromny na światową skalę.” Potwierdził, on że programy nuklearne Iranu i Korei Północnej, rekonstrukcja Afganistanu, oraz wojna i pacyfikacja Iraku przez Amerykanów, również były omawiane. Przedstawiciele trzech państw, Chin, Rosji i Indii, podpisali wspólny komunikat przy zakończeniu ich spotkania u szczytu: „Ich trzy-stronna współpraca nie była skierowana przeciwko interesom jakiegokolwiek państwa i przeciwnie miała na celu popieranie międzynarodowego pokoju i zrozumienia.” Wszyscy uczestnicy zastrzegli się że ich spotkanie u szczytu nie stanowi formowania się nowej koalicji, mającej na celu stworzenie przeciw-wagi, przeciwko zagrożeniom pokoju, spowodowanym przez politykę zagraniczną USA. Natomiast jest rzeczą oczywistą, że tworzenie przeciwwagi przeciwko USA jest prawdziwym celem tych trzech państw. Natomiast pismo „Daily Telegraph” opublikowało artykuł Con’a Coughlin’a z Tel Awiwu, 24 lutego 2007, pod tytułem „Izrael przygotowuje atak lotniczy na Iran,” w którym to artykule, opisane są starania Izraela uzyskania od USA pozwolenia na przelot lotnictwa izraelskiego nad Irakiem, w celu dokonania nalotu na instalacje nuklearne w Iranie. Izrael chce dokonać „chirurgicznego” („surgical”) ataku z powietrza przeciwko Iranowi. Samoloty izraelskie mają lecieć przez Irak i w tym celu przywództwo lotnictwa Izraela potrzebuje przyzwolenia i koordynacji z Pentagonem. Rzecznik dowództwa sił Izraela powiedział, że pertraktacje między Izraelem i USA w tej sprawie są w toku i omawia się „korytarz powietrzny” dla samolotów Izraela, w chwili kiedy rząd izraelski zdecyduje się na jednostronny atak, mający na celu nie dopuszczenie do budowania broni nuklearnych przez Teheran. W tym celu potrzebna jest koordynacja Izraela z USA i przegotowanie jasno wyznaczonego korytarza powietrznego dla samolotów izraelskich przez przestrzeń powietrzną okupowanego przez USA Iraku. Radio Publiczne w USA podało 24go lutego, 2007, odpowiedzi przedstawiciela wywiadu USA, który stwierdził, że w przeciągu najbliższych lat Iran nie jest w stanie wyprodukować broni nuklearnej. Wypowiedź ta zaprzecza komunikatom Mossad’u z początku 2007 roku, w których to komunikatach, Mossad twierdził że: „Iran przy obecnym postępie we wzbogacaniu uranu, może mieć dosyć materiałów, żeby zbudować pierwszą swoją bombę nuklearną znacznie wcześniej, a mianowicie w, 2009 roku. Już od wielu miesięcy jest mianowany przez premiera Olmerta dowódca frontu przeciwko Iranowi, dowódca izraelskiego lotnictwa generał Eliezer Shkedi. Izrael zabiega o wstrzymanie przez państwa europejskie, 25 miliardów kredytu handlowego, używanego przez państwa europejskie, w celu importowania paliwa z Iranu. Faktem jest że paliwo z Iranu może być eksportowane do państw azjatyckich raczej niż do Europy. Dyplomaci brytyjscy jednak zapewniają Izrael że „zwiększanie nacisku na Iran daje skutki.” Natomiast anty-wojenne artykuły w USA noszą takie tytuły jak „Obawa przed głupimi posunięciami,” „Chenney grozi Iranowi,” „Iran podtrzymuje swój program nuklearny,” oraz „Amerykanie nie są świadomi strat ludności Iraku” (MSNBC, Associated Press, 24go lutego 2007.) Amerykanie wiedzą, że w Iraku poległo ponad 3,100 Amerykanów, natomiast John Hopkins University od dawna ustaliło, że zabito ponad 600,000 Irakijczyków pod amerykańską okupacją. Natomiast oceny Pentagonu wahają się około 54,000 zabitych cywilów w Iraku, a ogół społeczeństwa amerykańskiego wierzy Bush’owi, który wymienił cyfrę 30,000. W obliczu sfabrykowanych oskarżeń przeciwko Saddam’owi Hussein’owi, widać że mechanizm wywołania konfliktu przeciwko Iranowi jest ten sam. Ciężkie straty mieszkańców państw azjatyckich nie mają znaczenia dla USA ,tak w Wietnamie i w Korei jak i w Iraku i w Iranie. Sam fakt, że obecnie w sumie jest około ćwierć miliona cywilów i wojskowych w służbie amerykańskiej w Iraku oznacza, że ludzie ci prawdopodobnie poniosą ciężkie konsekwencje ze strony szyitów w Iraku, na wypadek ataku na szyicki Iran. Jednocześnie wzmoże się samozachowawcza współpraca między Chinami, Indiami i Rosją, w celu stworzenia przeciw-wagi przeciwko awanturniczemu kolosowi amerykańskiemu. I.C.P. 25-02-2007 10:18 www.pogonowski.com

http://poland.indymedia.org/pl/2007/02/26519.shtml